niedziela, 29 września 2013

Gdy Alik jeszcze żył...


W małym mieszkaniu na Żoliborzu, przy ulicy owianej tajemnicą państwową, domownicy nieprędko i ospale szykowali się do powitania - jak wskazywał pozbawiony stylu termometr wiszący za oknem kuchennym - słonecznego, bezchmurnego dnia.  Do kuchni bezgłośnie, na miękkich różowych poduszkach wbiegł - wciąż zamroczony po wczorajszej popijawie - Alik. Podniesionym, trochę zwichrowanym ogonem powitał półmisek pełen mleka. Choć Alikowi mleko wydało się przesadnie nieświeże, swoje zastrzeżenia dotyczące jakości postanowił zachować dla siebie. Szósty zmysł podpowiadał mu, że Pan nie będzie zadowolony z narzekań na temat mleka, które przecież zupełnie sam polecił zakupić jednemu ze swoich bardzo zaufanych ludzi w proponującym bardzko konkurencyjne ceny sklepie osiedlowym "Jeszcze Polska nie zginęła". Alik uwielbiał ten sklep, chociaż nigdy nie miał okazji wybrać się na zakupy w niedzielne popołudnie. Jego Pan słynący z ultrakonserwatywnego podejścia do zwierząt domowych, nie tolerował shoppingu na dziko - tym bardziej w niedzielę. Alik z wielu żarliwych i soczystych opowiadań Pana, stworzył w wyobraźni, tętniący kocimi klientami, obraz sklepu osiedlowego "Jeszcze Polska nie zginęła". Sklep był ogromny. Niepospolicie ogromny.


"Jeszcze Polska nie zginęła" był potężnym pałacem z trzydziestoma wieżyczkami, dwoma bramami wjazdowymi i wyjazdowymi, wielkim dziedzińcem, na którym za kilkudziesięcioma włóczkami przedniej wełny biegały odurzone cudownością tego miejsca koty. Do sklepu, który był pałacem albo do pałacu, który był sklepem, dojeżdżało się luksusowym dyliżansem, do którego podczepionych było sześć, a czasem dwanaście ogierów z równo przyciętą, lśniącą złotem grzywą. Wnętrze sklepu  jeszcze bardziej porażało zmysły klienta. Dwadzieścia długich na 200 metrów rzędów. W każdym rzędzie znajdowało się 500 półek sklepowych, a na każdej półce lewitował w srebrzystej poświacie mięsisty, wszechwładny WHISKAS o najróżniejszych smakach. Dla żebrzącej gawiedzi z dachów przygotowano standardowe smaki : wątróbka, królik, kurczak i kaczka. Dla kociej elity, w tym także elity politycznej, posunięto się w swym produkcyjnym zuchwalstwie i sklepowej megalomanii do tego stopnia, że koci patrycjusze mogli zadowolić swe delikatne i wyrafinowane podniebienia, WHISKASEM o smaku wielbłąda, psa, pingwina, żaby, a nawet o smaku perskiego kota. "Jeszcze Polska nie zginęła" był niewiarygodnym miejscem, w którym sprzedawcy traktowali klientów prawie jak członków rodziny. Oczywiście Alik wiedział, że ów raj nie paktuje z Czerwonym Krzyżem i za wszelkie luksusowe dobra  przyjdzie mu - przyszłoby mu, gdyby miał okazję - słono zapłacić. W końcu to sklep osiedlowy.


Tymczasem w  mieszkaniu pojawił się gość. Alik zmienił stan zamyślenia na stan uważnej obserwacji. Ktoś otworzył drzwi od pokoju sypialnego, przeszedł w nieciekawych bamboszach przez przedpokój i wkroczył, z nieznaczną - prawie niezauważalną utratą równowagi, do kuchni.

- To moja kuchnia - podkreślił z butą w głosie, trochę do siebie, trochę do kota i trochę do wszystkich nieożywionych przedmiotów kuchennych Jarek K. Moja lodówka, moja zamrażarka, moje okna, moje firanki, moje szafki, półki, stołki i kołki, moje talerze, sztućce, serwetki, wazony, dzbanki, szklanki, kubki i kieliszki, moja podłoga, mój mop, moje środki czyszczące pod zlewem, mój zlew, kosz, worki na śmieci i stare wydania Gazety Polskiej, nawet Alik jest mój - zakończył tyradę głośno sapiąc Jarek K.  

Usłyszawszy swoje imię, Alik skoncentrował się na swoim Panie, wiedząc, że lubi on się czasami zwrócić do niego w trudnych sprawach. Żeby ułatwić swojemu Panu dotarcie do jego uszu, Alik zwinnie i jakby od niechcenia wskoczył na ladę kuchenną, przykuwając swoim zachowaniem uwagę wzburzonego Pana.  

- Aliku!? Czyś Ty do reszty zwariował?! - zagrzmiał dość piskliwie Jarek K. W tej chwili opuść moją ladę kuchenną, której nienarzucająca się biało-czerwoność podkreśla nasz - mój i Twój Aliku, patriotyzm! - wydał groźne polecenie Jarek K.
- Poza tym, jesteś tylko kotem bez mandatu poselskiego, co niejako stawia sprawę jasno. Nie dysponujesz odpowiednim immunitetem, żeby bezkarnie wskakiwać na lady kuchenne - dodał rozeźlony, ale wyraźnie podbudowany racjonalnym argumentem, który przyszedł mu do głowy w ostatniej chwili.

Alik ujrzał swego Pana, pogrążonego w chorobliwej wściekłości. Nie mógł zrozumieć, dlaczego kotom nie wolno wskakiwać na lady kuchenne. Czy na ludzi ktoś się złości, gdy chodzą po jego stole? Ponieważ Alik był mądrym i uczynnym kotem, nie odpowiedział sobie na to pytanie i stwierdził w myślach, że poprawi swojemu Panu humor, opowiadając mu o sklepie osiedlowym, który można było dostrzec przez okno kuchenne. Jarek K. nie mógł uwierzyć w to jak bardzo kot, jego własny kot, który jest podporządkowany tylko jemu i nikomu innemu, prezentuje lekceważący stosunek wobec jego rozkazów. Strumień cierpkich i ostrych słów wylał się z ust zdenerwowanego Jarka K.

- Bezbożnik! Innowierca! Podły heretyk uprawiający koci nierząd na moich cnotliwych oczach , na tej nieskalanej złem i Unią Europejską ladzie kuchennej, mojej ladzie kuchennej, której wyrobnicy zamieszkują Budapeszt od najmłodszych lat! Ty kocie, Ty futrzana kulko zdolna do myślenia tylko o podstępnych, odartych z dobroci chrześcijańskiej sposobach, które mają doprowadzić mnie i moich bardzo zaufanych ludzi do upadku! Jak śmiesz podważać moje zdanie, zdanie Jaśnie Wielmożnego Prezesa, którego autorytet jest tak wielki, że nie mieści się w sali sejmowej?

Alik coraz bardziej przejęty coraz mniej zrozumiałą pantomimą Pana, zaczął robić to co robią wszystkie koty, gdy chcą się przypodobać swoim właścicielom. Zaczął przybierać wzruszające, chwytające za serce, miny i minki, obok których nawet twardy i nieustępliwy Jarek K. nie mógł przejść obojętnie.

Czy Ty Aliku... - zaczął nieśmiało Jarek, czy Ja, czy Ja byłem wobec Ciebie niemiły? Proszę nic nie mów, wiem, że byłem dla Ciebie niemiły. Zawsze taki jestem i za każdym razem musisz mi to przypominać. Zdaję sobie sprawę jak uciążliwe jest to dla Ciebie. Obiecuję, mój Drogi Aliku, już nie będę na Ciebie krzyczał, przysięgam. Powinieneś uzmysłowić sobie, że moje życie to pasmo wzlotów i upadków. Teraz przechodzę przez trudny okres. Jak wiesz, Donald poczyna sobie całkiem nieźle - w końcu jest premierem i to on dostaje największe kawałki tortu. Sondaże Aliku dają mu 15% przewagę nad moją partią! 15% to już jest przepaść. Nie mogę go już bezpodstawnie krytykować. Jestem na społecznym minusie. Wierzy we mnie jedynie nasz stały, nienawidzący całego świata elektorat. Dobrze, że przynajmniej nas lubią. Aliku, potrzebuję czegoś co wprowadzi naszą polityczną rodzinę w nową erę, która pozwoli nam zatryumfować nad naszymi wrogami! Coś co sprawi, że ludzie się od nich odwrócą i zawrócą ku naszemu obozowi. Potrzebujemy cudu.. - zamyślił się Jarek K, przypatrując się z zastanowieniem biegającej po szybie łapce Alika, która zataczała coraz ciaśniejszy krąg nad małym, niepozornym sklepem osiedlowym "Jeszcze Polska nie zginęła", gdzie po niedzielne sprawunki chodzili bardzo zaufani ludzie Jarka K.


Alik rozpoznał błogi stan jaki rozpostarł się na twarzy Pana. Coś mu mówiło, że warto stworzyć listę zakupów, którą zrealizuje -  zapewne w niedługim czasie - razem ze swoim Panem, w niewiarygodnym, migoczącym w oknie kuchennym sklepie osiedlowym "Jeszcze Polska nie zginęła".






1 komentarz:

  1. A to Alik zdechł? :D sorry ale na pudelku nie pisali to nie wiem :(

    OdpowiedzUsuń