piątek, 6 września 2013

Och, NINO!

Dostałem smsa od brytyjskiego urzędu parającego się organizowaniem National Insurance Number dla wszystkich, spragnionych życia, pracy, miłości i prowadzącej do głębokiej depresji pogody, w obrębie Wielkiej Brytanii. Drogi imigrancie, pamiętaj, że już jutro staniesz przed możliwością otrzymania NINU (National Insurance Number).

Zabierz ze sobą wszystkie dokumenty potwierdzające Twoją tożsamość – dowód osobisty, paszport, rachunek z gazowni, prywatną korespondencję z Davidem Cameronem oraz prawo jazdy. Albo przynajmniej kartę rowerową. Twoje spotkanie odbędzie się w Coventry – pal licho, że w Leicester, w którym obecnie przebywam, funkcjonuje na tych samych prawach Job Center Plus, pełniące role gospodarza między innymi spotkań w sprawie NINU.


W dniu wyjazdu świeciło napalone słońce na stymulującym mózg błękitnym niebie. Ptaszki nie śpiewały, kotki nie miauczały, a psy nie srały. To nic dziwnego. W Anglii czworonogi od dawna przestrzegają spacerowej etykiety, zabraniającej im zaminowywać teren gdzie bądź. Każdy pies wychodzi na spacer z obowiązkową rolką papieru i binoklem na oku, a podczas spaceru zwraca się do swojego właściciela per Sir. Shall I poop under this oak, Sir? (Czy mógłbym zrobić kupkę pod tym dębem, Panie?) W odpowiedzi często słyszy: Okey, but look out for running children. (Dobrze, tylko uważaj na biegające dzieci). Pełna kultura.


Wsiadłem do autobusu, ściskając w ręku zakupiony przed chwilą bilet. Mało brakowało, a do Coventry musiałbym jechać stopem. Okazuje się, że brytyjscy kierowcy wzorem osób zatrudnionych na kasie miewają poważne problemy z wydawaniem reszty. Z 20 funtowego banknotu. Wyrzuciłem nieprzyjemne myśli z głowy i utkwiłem wzrok we wszechobecnych na szybie nalepkach informujących jak dżentelmeni i dżentelmenki winny zachowywać się w autobusie :

  • Podczas jazdy pośladki trzymaj nisko. Najlepiej na fotelu. Bardzo słuszny nakaz. Wiadomo, że jak autobus rozwija prędkość dźwięku, pasażerowie gremialnie powstają z miejsc i celebrują fakt posiadania nóg.
  • Podczas jazdy nie denerwuj kierowcy. Nie obnażaj się przed nim, nie ucz go jeździć autobusem, nie wpraszaj się do jego kabiny jako świadek Jehowy i nie próbuj płacić 20 funtowym banknotem, god damn it!
  • Podczas jazdy nie jedz. Zachowuj się! Myślisz, że kulturalnych ludzi spotkasz tylko w teatrze albo operze?  
  • Podczas jazdy nie pij. Siorbać to sobie możesz przy stole. Na zjeździe rodzinnym.


Dojechałem! Z burczącym brzuchem i wyschniętym gardłem opuściłem autobus i poczułem nieprzyjemny zapach próbujący się zarejestrować w moim nosie. Czy ktoś wylał gnój? Czy gdzieś pękła rura kanalizacyjna? Czy zespuły się wszystkie toalety i robimy teraz gdzie chcemy? Pogrążony w tych ciekawych rozważaniach udałem się do Job Center Plus



Oto i ono. Na pierwszy rzut oka, i właściwie każdy z kolei, nic specjalnego. Ot kilkupoziomowy budyneczek z nieźle zaprojektowanym logiem. W środku groźnie wyglądajacy Brytyjczyk zaprosił mnie na piętro, gdzie znajdowała się sekcja biurowa odpowiedzialna za przyjmowanie penentów dopraszających się między innymi o różne benefity i national insurance number. Na pięterku odbyłem przyjemną rozmowę :

- Czego tu chcesz? - zapytała spojrzeniem zupełnie przeciętna i niczym się niewyróżniająca urzędniczka.
- National insurance number! - odpowiedziałem entuzjastycznie.
- Aha. Pozwól za mną
- Widzisz tego Pana w białej koszuli?
- Widzę.
- Ten Pan Cię zabierze.
- Dokąd?
- Na kanapę. Robercie weź tego Pana i zaprowadź go na kanapę.
- Ale ja sam znajdę kanapę. Są kolorowe i rzucają się w oczy. Zresztą już ją widzę.
- Robert z Tobą pójdzie. Aha, weź tę różową karteczkę. Będą wiedzieli co z Tobą zrobić.
- What the fuck?! To urząd czy orgy room? - pomyślałem.

Na karteczce o dziwo napisane było, że jestem osobą starającą się o NIN. Wędrując w stronę kanap,  przejęła mnie inna urzędcznika, której zakamuflowaną twarz widać w prawym górnym roku na zdjęciu poniżej. Czy takie sweterki są jeszcze w modzie? 



 Choć próbowałem z urzędniczką nawiązać kontakt w skali micro, zawiodłem się. Na niej, bo nie potrafiła w odpowiedni sposób zdekodować mojej wiadomości. 

- Jesteś studentem? 
- Skoczyłem studia w Polsce.
- A co tam studiowałeś? 
- Wie Pani, dziennikarstwo i twórcze pisanie, dwa naprawdę perspektywiczne kierunki. 
- O to bardzo dobrze, bardzo dobrze. 

Bardzo dobrze wypełniła moją aplikację i już po dziesięciu minutach mogłem z powrotem znaleźć się na ulicach Coventry, ciesząc się popołudniowym zapachem gówna.


Kilka zdjęć dla łatwiejszego ogarnięcia klimatu Coventry.  





To po prawej to ławka.


3 komentarze:

  1. Współczuję zapachu. Coventry jest naprawdę pięknym miastem. Jest tam też super muzeum transportu. Polecam.

    A po wyjściu z autobusu można nawet trzymać pośladki wysoko i wciąż celebrować posiadanie nóg. I rąk, jeśli chcesz złapać za pośladki kogoś. ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej, w celu opublikowania swoich doświadczeń w formie książkowej skontaktuj się z wydawcą Stephena Clarke'a - widzę szansę nowy bestseller (ewentualnie niewielką fortunę). Polak na wyspach musi być lepszy od Anglika w Paryżu! Świetnie się czyta - będę zaglądać :).

    OdpowiedzUsuń
  3. No znowu fajny tekst, takie lubię. Są trafne i jednocześnie śmieszne podoba mi się.

    OdpowiedzUsuń