wtorek, 24 września 2013

Halo? Kalifornia?

Napięcie stąpało po pięcie. Atmosfera w  pokoju zaaranżowanym na bazę operacyjną tężała szybciej niż galaretka, do której niezidentyfikowany ignorant wrzucił kilka kawałków kiwi. Powietrze galopujące w stronę zachłannych płuc przybrało konsystencję waniliowego budyniu instant. Oddychaliśmy z trudem. Spojrzałem na zegarek leżący na biurku. Wskazówki zamarły. Czas się zatrzymał. Kochanie, ten zegarek jest zepsuty. Od dwóch tygodni
 – poinformowała mnie odrealnionym głosem moja dziewczyna.


Jak się okazało, czas się nie zatrzymał. Upewniwszy się, że pozostałe czasomierze miewają się dobrze, odnotowałem, że do godziny zero pozostało dziesięć minut. Niezbyt wiele zważywszy na to, co miało zaraz nastąpić.


- Idziemy na ostatnią fajkę? – wyraziła ostatnie życzenie dziewczyna.
- Zostało dziesięć minut. Zdążylibyśmy wypalić co najmniej ze trzy – odpowiedziałem, chcąc choćby wirtualnie przedłużyć agonię panoszącą się pośród naszych myśli.  
- Przy Twoim tempie jarania, będzie dobrze jeżeli nie spóźnię się na rozmowę – odpowiedziała, raniąc moją przepaloną duszę.


Zbiegliśmy po schodach jak spóźnieni na narodziny dzieciątka Jezus królowie i zaciągnęliśmy się. Prawie jednocześnie.


- Może oni wcale mnie nie chcą? – zwiększała swoją szansę na sukces dziewczyna.
- Oczywiście, że Cię nie chcą. Oni Cię pragną – odrzekłem przekornie, ale nie do końca.
- A jeżeli nie będę go rozumieć? Nie chcę dwadzieścia razy prosić o powtórzenie. Pomyśli, że jestem głucha albo niedorozwinięta – ciągnęła potępieńczą tyradę.
- Gość mieszka w Kalifornii. Na co dzień przesłuchuje dziesiątki Amerykanów. Jak rozmawia z Europejczykiem to mu się oczy świecą, bo ma wrażenie, że ktoś faktycznie go rozumie. Leć na górę. Zaraz powinni dzwonić.


Zegar wybił osiemnastą. Obyło się bez dudnienia, bo nasz rodowy zegar z wielkim dzwonem sprzedaliśmy. Podczas snu, kiedy byliśmy bardzo głodni i bardzo biedni.


- Dobra. Możesz już iść.
- Dokąd?
- Stąd. Iść. Będę się lepiej czuła, wiedząc, że nikt mnie nie podsłuchuje. Możesz się przykleić do drzwi. Tylko tak, żebym o tym nie wiedziała.
- Aha. Zapomnij. Nie zamierzam się stresować. Idę do drugiego pokoju. Powodzenia! – powiedziałem, wymierzając delikatnego kopniaka w pośladki. Na szczęście.


Chmury zgęstniały. Deszcz zrosił ulice. Para ptaków się posprzeczała.


- Bartek! Jesteś tam?
- No?
- Kilka minut po osiemnastej. Telefon milczy.
- Skończyła mu się kasa na telefonie? Uwięziły go korki? Żona zażądała rozwodu?
- Może napiszę do nich. Cholera! Nie dałam mu kierunkowego do Anglii!
- To wielka firma. Wielkie możliwości. Wielcy ludzie. Na pewno ogarnie problem.
- A jeżeli nie? Napiszę…
- Czekaj! Dostałam wiadomość. Nie może się dodzwonić. Ja pieprzę. Odrzucą mnie, bo mam schrzaniony telefon. Podam Twój numer.
- Podawaj. Tylko wiedz, że mój Black Berry ostatnio przechodzi kryzys wieku młodego i tnie się. Bardziej niż emogimbusy.
- Napisałam… nie wierzę. Przez ten głupi telefon stracę taką okazję.
- Dzwoni Twój!
- Ulatniam się!
- Bartek! Ten pierdolony Black Berry nie działa! Dzwonił i nie mogłam odebrać! Jest już osiemnasta trzydzieści… co tutaj się dzieje?
- Hmm… jeszcze wczoraj mogłem odbierać nim połączenia.
- Muszę mu napisać. Tylko co? Zadzwoń Pan jeszcze raz, bo telefon się zepsuł. Tylko gdzie ma zadzwonić? Na budkę na mieście?
- Kończą nam się powoli telefony.
- Wiem! Stara Nokia! Włożymy tam Twoją kartę i niech dzwoni jeszcze raz.
- Dobra. Daj mi chwilkę.


Mucha zabzyczała. Ćma zatrzepotała. Sąsiad ubił klapkiem komara.


- Zrobione.
- Działa?
- Eee… nie ma sygnału…
- Co?!
- To stara Nokia. Pewnie potrzebuje trochę czasu.
- Nie mam czasu. Jakiś postęp?
- Niekoniecznie.
- Pieprzony telefon nie działa. Ja się zabiję.
- Spokojnie. Może pożyczymy telefon od sąsiadów?
- Dzwoni, dzwoni mój!
- Nareszcie. To ja uciekam. Znowu.


Dziesiąty odcinek Dextera minął szybciej niż zazwyczaj.


- Bartek!
- Mniemam, że już po wszystkim. Jak poszło?
- Dobrze. W miarę. Zdawało mi się, że kobieta nie była specjalnie przygotowana.
- Nikt nie jest przygotowany do rozmawiania z Tobą.
- Dlatego cały czas do mnie mówisz.
- Poświęcam się, żeby inni nie musieli.
- Dzięki… aha, Google zaprosił mnie na rozmowę do Dublina.
- No to teraz mi to mówisz?! 


1 komentarz:

  1. Hahaha, znowu się usmiałem. Powodzenia dziewczynie w Dublinie!

    OdpowiedzUsuń