Anglia. Kraj otwarty na izolujące się społeczeństwa. Wyznające inne wartości, inny światopogląd oraz inne religie. Aby sprostać rezultatom hurraoptymistycznej polityki emigranckiej, rdzenni Brytyjczycy zaopatrzyli się w dyplomatyczne narzędzie zwane kurtuazją. Angielska kurtuazja bez granic przejawia się w ekstremalnie ugrzecznionym stosunku do wszystkiego co się rusza, oddycha i rozumie język brytyjski w szczątkowym stopniu.
Każda rozmowa z Brytyjczykiem, nawet taka o aktualnej pogodzie, musi zostać poprzedzona wymianą uprzejmości, od których Polakowi robi się niedobrze, a nie do końca zasymilowany Hindus zaczyna nerwowo rozglądać się za kozą. Wypluwszy z siebie tradycyjne powitanie plemienne, typu hi, hello, hey, good morning, go fuck yourself, Brytyjczyk, jako strona genetycznie obciążona, inicjuje dyplomatyczny taniec godowy. Staje w rozkroku, ściąga spodnie, przeszywa laserowym spojrzeniem barbarzyńską ofiarę i wyrzuca z siebie z prędkością światła albo dźwięku sławetne „how are you?”, ewentualnie „are you alright?”. Nieobyty z angielskimi manierami rozmówca zamiera na kilku minut, próbując rozszyfrować bełkot bladolicego. Przypominający piłę mechaniczną wrzuconą do bulgoczącego rosołu na gazie. Interlokutor, uświadomiwszy sobie, że postawionych pytań w żaden sposób nie można zinterpretować jako prowokacja do spuszczenia wpierdolu, otwiera szeroko oczy, przestępuje z nogi na nogę, jak na gimnazjalnej potańcówce na zielonej szkole, wysuwa język i syczy polszczyzną in english : I am fine!
Brytyjczyk dziwacznie mruży oczy, jakby gotował się do oddania snajperskiego strzału, drepcze w miejscu, przygląda się emigranckiej twarzy z zastanowieniem i lekkim zniecierpliwieniem. Brzydka i jakby wyklepana w kazachstańskim warsztacie blacharskim twarz tężeje. Emigrant poci się na plecach, a na koszulce formuje się biały orzeł. Czyżbym coś przeoczył? – zastanawia się biały mężczyzna. Nie-Brytyjczyk bardzo chciałby coś powiedzieć, zagaić, zawrócić niefortunnie milczącą rozmowę na właściwe tory, ale boi się, lęka, że nie zostanie zrozumiany, albo, że sam nie zrozumie. Po ciągnącej się w nieskończoność chwili, z malującą się na koszulce z przodu Bitwie pod Grunwaldem, emigrant wzdycha i przybrawszy oczy słodkiej foczki, pyta : yes?
Nothing – grubiańsko odpowiada Brytyjczyk, nie rezygnując z intensywnego wpatrywania się w zlęknione oczy rozmówcy. Mijają powolne minuty, stając się jeszcze wolniejszymi godzinami. Słońce zwiewa z nieboskłonu, mając dość świecenia w tej zapadłej i wilgotnej dziurze. Wnet zachwaszczony ośrodek nerwowy emigranta przeszywa iście rewolucyjna myśl. Jak feniks z popiołów powstaje pomysł skomentowania obecnej pogody. Emigrant zbiera się w sobie, dyszy jak lokomotywa na parę, wykonuje trzy piruety i parę poczwórnych axli, wieńcząc niezaplanowany występ pytaniem i szybką odpowiedzią : Do you like weather? I don’t.
Brytyjczyk, nie czekając na chór roznegliżowanych i klaskających anielic, odpowiada : I m fine, thank you. Gdy kurtuazji stało się zadość, zbiera się na szczerość i stwierdza, że weather is awesome oraz mówi : I don’t like sun anyway. Urażony i obficie zapocony emigrant wstukuje pin na terminalu, wyciąga kartę i wychodzi z siatkami w rękach, słysząc w oddali coraz bardziej cichnące : thank you… thank you…have a nice day…thank you…
Haha. Prawda prawda. I okazuje się, że pytanie are you alright jest bardzo trudne do wypowiedzenia szybko. A na dowidzenia, po thank you, przylepiony uśmiech. Tak słodki, że aż mdli.
OdpowiedzUsuńJEst tak trudne dla angoli, że oni sami mówią tylko - alright - czasami samo right , a czasami samo ight :D - Polacy bardzo szybko nauczyli sie tego słówka- w naszym wykonaniu brzmi ono - ORAJT!!! :D
OdpowiedzUsuń