sobota, 12 października 2013

How are you? Fuck you

Anglia. Kraj otwarty na izolujące się społeczeństwa. Wyznające inne wartości, inny światopogląd oraz inne religie. Aby sprostać rezultatom hurraoptymistycznej polityki emigranckiej, rdzenni Brytyjczycy zaopatrzyli się w dyplomatyczne narzędzie zwane kurtuazją. Angielska kurtuazja bez granic przejawia się w ekstremalnie ugrzecznionym stosunku do wszystkiego co się rusza, oddycha i rozumie język brytyjski w szczątkowym stopniu.


Każda rozmowa z Brytyjczykiem, nawet taka o aktualnej pogodzie, musi zostać poprzedzona wymianą uprzejmości, od których Polakowi robi się niedobrze, a nie do końca zasymilowany Hindus zaczyna nerwowo rozglądać się za kozą. Wypluwszy z siebie tradycyjne powitanie plemienne, typu hi, hello, hey, good morning, go fuck yourself, Brytyjczyk, jako strona genetycznie obciążona, inicjuje dyplomatyczny taniec godowy. Staje w rozkroku, ściąga spodnie, przeszywa laserowym spojrzeniem barbarzyńską ofiarę i wyrzuca z siebie z prędkością światła albo dźwięku sławetne „how are you?”, ewentualnie „are you alright?”. Nieobyty z angielskimi manierami rozmówca zamiera na kilku minut, próbując rozszyfrować bełkot bladolicego. Przypominający piłę mechaniczną wrzuconą do bulgoczącego rosołu na gazie. Interlokutor, uświadomiwszy sobie, że postawionych pytań w żaden sposób nie można zinterpretować jako prowokacja do spuszczenia wpierdolu, otwiera szeroko oczy, przestępuje z nogi na nogę, jak na gimnazjalnej potańcówce na zielonej szkole, wysuwa język i syczy polszczyzną in english : I am fine!


Brytyjczyk dziwacznie mruży oczy, jakby gotował się do oddania snajperskiego strzału, drepcze w miejscu, przygląda się emigranckiej twarzy z zastanowieniem i lekkim zniecierpliwieniem. Brzydka i jakby wyklepana w kazachstańskim warsztacie blacharskim twarz tężeje. Emigrant poci się na plecach, a na koszulce formuje się biały orzeł. Czyżbym coś przeoczył? – zastanawia się biały mężczyzna. Nie-Brytyjczyk bardzo chciałby coś powiedzieć, zagaić, zawrócić niefortunnie milczącą rozmowę na właściwe tory, ale boi się, lęka, że nie zostanie zrozumiany, albo, że sam nie zrozumie. Po ciągnącej się w nieskończoność chwili, z malującą się na koszulce z przodu Bitwie pod Grunwaldem, emigrant wzdycha i przybrawszy oczy słodkiej foczki, pyta : yes?


Nothing – grubiańsko odpowiada Brytyjczyk, nie rezygnując z intensywnego wpatrywania się w zlęknione oczy rozmówcy. Mijają powolne minuty, stając się jeszcze wolniejszymi godzinami. Słońce zwiewa z nieboskłonu, mając dość świecenia w tej zapadłej i wilgotnej dziurze. Wnet zachwaszczony ośrodek nerwowy emigranta przeszywa iście rewolucyjna myśl. Jak feniks z popiołów powstaje pomysł skomentowania obecnej pogody. Emigrant zbiera się w sobie, dyszy jak lokomotywa na parę, wykonuje trzy piruety i parę poczwórnych axli, wieńcząc niezaplanowany występ pytaniem i szybką odpowiedzią : Do you like weather? I don’t.


Brytyjczyk, nie czekając na chór roznegliżowanych i klaskających anielic, odpowiada : I m fine, thank you. Gdy kurtuazji stało się zadość, zbiera się na szczerość i stwierdza, że weather is awesome oraz mówi : I don’t like sun anyway. Urażony i obficie zapocony emigrant wstukuje pin na terminalu, wyciąga kartę i wychodzi z siatkami w rękach, słysząc w oddali coraz bardziej cichnące : thank you… thank you…have a nice day…thank you…






2 komentarze:

  1. Haha. Prawda prawda. I okazuje się, że pytanie are you alright jest bardzo trudne do wypowiedzenia szybko. A na dowidzenia, po thank you, przylepiony uśmiech. Tak słodki, że aż mdli.

    OdpowiedzUsuń
  2. JEst tak trudne dla angoli, że oni sami mówią tylko - alright - czasami samo right , a czasami samo ight :D - Polacy bardzo szybko nauczyli sie tego słówka- w naszym wykonaniu brzmi ono - ORAJT!!! :D

    OdpowiedzUsuń