środa, 28 sierpnia 2013

Zero-hours life

Na niespokojną powierzchnię medialnego oceanu wypłynął, zamknięty przez dwadzieścia lat w obklejonej glonami szklanej butelce, temat zero-hours contracts, czyli w bardzo wolnym tłumaczeniu: kontrakty na zero godzin. Miejsce zbrodni : Wielka Brytania.


Głównym sprawcą całego zamieszania są oczywiście firmy/znienawidzone korporacje, które kontynuują popularny obecnie trend zawierania umów na zero godzin, zapoczątkowany we wczesnych latach dziewięćdziesiątych przez duże sklepy prowadzące szeroko pojętą sprzedaż dóbr. O ile początki kariery zero godzinowych kontraktów nikogo specjalnie nie obchodziły, o tyle obecnie niezadowolenie rosnącej rzeszy zero-godzinowych pracowników, jak i wtórującej im opinii publicznej, coraz bardziej się powiększa.


Czym w ogóle są te kontrakty? Dzięki malowniczej nazwie – kontrakty na zero godzin – możemy się kilku rzeczy domyśleć, w przeciwieństwie do polskich umów śmieciowych, których nazwa zachęca do skorzystania z najbliższego kosza na śmieci. Kontrakty na zero godzin to, jak już zapewne wiecie, umowa pomiędzy pracodawcą i pracownikiem niegwarantująca żadnych godzin pracy w ciągu miesiąca. Teoretycznie. W praktyce także nie ma żadnej gwarancji, że praca kiedykolwiek się pojawi. Za to często ta praca jest, dlatego, że ktoś musi pracować w firmie, gdzie wszyscy, zatrudnieni są na kontraktach na zero godzin.


Osoba pracująca „na zero godzin” musi być dyspozycyjna. Oznacza to mniej więcej tyle, że w sytuacji gdy pracodawca zadzwoni do takiej osoby w niedzielę wieczorem, oznajmiając jej niespodziewanie, że w poniedziałek „powinna” przyjść na godzinę szóstą do pracy (choć wcześniej o tym nie wiedziała), nasz bohater nie może odmówić, argumentując, że umówił się na wizytę u lekarza. Pracodawca albo jeszcze bardziej obetnie mu godziny, albo po prostu zwolni. Bardzo często zero-hours workers przychodzą do pracy, poinformowani o niej kilkanaście godzin przed faktem, i po kilku godzinach, gdy w sklepie nie ma ruchu, pracodawca odsyła ich do domu płacąc tylko za przepracowane godziny. 


Można sobie łatwo wyobrazić, że przy tak zmiennym rytmie pracy bardzo trudno jest zaplanować budżet nawet z tygodniowym wyprzedzeniem. Pomimo dominującego w społeczeństwie brytyjskim potępienia takich praktyk zatrudniania, pojawią się głosy, najczęściej osób uczących się bądź od wielu miesięcy próbujących znaleźć pracę, które cenią sobie takie warunki zatrudnienia z uwagi na dużą elastyczność grafiku godzinowego. 


Oficjalnie problem dotyczy 250 tysięcy ludzi. Nieoficjalnie mówi się o okrągłym milionie ludzi, którzy nie mają żadnej gwarancji, że w następnym tygodniu otrzymają jakąkolwiek pensję. Zero-hours conctracts możemy podpisać między innymi w McDonalds bądź KFC. 

0 komentarze:

Prześlij komentarz