sobota, 24 sierpnia 2013

Plaża miłości




Dzisiaj bardziej wakacyjnie. Ostatnimi czasy cały świat podpięty do środków masowego przekazu zdaje się ekscytować piaskiem. Nie takim zwyczajnym, miejskim piaseczkiem, zraszanym okazjonalnie przez wytyczające teren pieski czy niemogących wytrzymać napięcia w pęcherzu poszukiwaczy zaginionych puszek i butelek. Mowa o piasku z charakterem, wyrazistą i ustabilizowaną osobowością, bądź w wersji bardziej klerykalnej, o piasku z duszą wypatrującą zbawiciela na horyzoncie. I wcale nie chodzi o pustynię. Bohaterem medialnym ostatnich tygodni jest plaża.

Dla mieszkańców terenów górzystych, fanatycznie zakochanych w terenach górzystych, spieszę z wyjaśnieniem. W wersji demonstracyjnej plaża to najczęściej prostokątny obszar, w którym leży naprawdę dużo piasku garnącego się do morza/oceanu/jeziora, a nawet warszawskiego odcinka Wisły. Opcja All inclusive zawiera egipskie, tunezyjskie bądź greckie słońce (to polskie często ma awarię), białe leżaczki, parasole i w zależności od producenta plaży, małe i kruche muszelki albo wilcze doły. Czasem w pakiecie można dostać lornetkę i nagich ludzi. Są bardzo płochliwi. Zdjęcia należy robić wyłącznie z ukrycia.


Plaża to jedna z bardziej przyjemnych przestrzeni publicznych, gdzie zupełnie obcy sobie ludzie, wystawieni na pożądliwe albo pogardliwe spojrzenia, pozbywają się wierzchniej warstwy odzienia, poddając się dobrowolnie przypadkowej ocenie. Plaża to nieformalny i niekomercyjny wybieg dla modeli i modelek, którzy za pomocą maści tańszych i droższych akcesoriów próbują (często nieświadomie) podnieść własną wartość estetyczną na tym piaszczystym rynku. Próżno szukać w tym środowisku tematów posiadających większą wartość medialną niż najmodniejsze mikrobikini sezonu.


Czemu zatem odbiorcy mieliby się interesować plażą z innego powodu niż wyżej wymieniony? Ano dlatego, że na plaży się dzieje! Plaża stała się areną dla współczesnych, modnie uczesanych gladiatorów i goszczących na niej panów mórz i oceanów z kraju słynącego z najprzedniejszej metamfetaminy i największej liczby porwań dla okupu. Zagraniczne media okrzyknęły gdyńskie piaski plażą nienawiści, tak jakby stanowiła ona kulminację zebranych do kupy nastrojów społecznych. Mieszkańcy Gdyni i całej Polski przychodzą na plażę, żeby siać nienawiść. Pośród dzieci, sióstr i braci, znajomych i przyjaciół. Kochanie wzięłaś olejek do opalania? Zwariowałeś? Nienawidzę tego słońca. Będę opalać się w ubraniu.


Czy pojedynczy incydent, w którym popisali się osobnicy niemający nic wspólnego ze zwyczajowym plażowaniem, powinien jednoznacznie definiować większość wypełniającą na co dzień plażową przestrzeń publiczną? Nie powinien. Mimo to dziennikarze kochają krzykliwe i szokujące tytuły, które niesprawiedliwymi uogólnieniami sieją zamęt i zwątpienie w dobro polskich plaż.


Po drugiej stronie plażowego bieguna krąży w sieci osławione zdjęcie wylegujących się na plaży Egipcjan i niezrażonych negatywnymi rekomendacjami ministerstw turystów. Wszystko na tle smolistej spirali gęstego dymu pokrywającego znaczną część błękitnego nieba. Okazuje się, że wojna domowa zabiera na plażę olejek do opalania z filtrem gwarantującym nietykalność. Leżaki uginają się pod ciężarem krwi i kości. Rozpalone do czerwoności ciała tratują piaskowe zamki, wpadając z bitewnym okrzykiem do wyrozumiałego morza, a wygłodniałe mewy zniżają lot w poszukiwaniu osieroconych resztek kanapki. A może to tylko plaża miłości

0 komentarze:

Prześlij komentarz