czwartek, 22 sierpnia 2013

Pierwsze starcie


Potężne koła samolotu z wyraźnie zaakcentowanym tąpnięciem przywarły do płaskiej jak średniowieczna myśl naukowa nawierzchni płyty lotniska. Silniki zagotowały się po raz ostatni, gdy pilot rozpoczął gwałtowny proces hamowania. Oto Anglia, kraj odseparowany od europejskiego kontynentu, rozciąga się majestatycznie pod kadłubem latającej maszyny.



Aby uspokoić wewnętrzne obawy, czy na pewno wsiadłem do właściwego samolotu, wyjrzałem przez okienko i przez ramię sąsiada, wbijając wzrok w górę. Tak, to musi być Anglia. Wielkie i szare chmury deszczowe przysiadły na niebiańskiej żerdzi i lały. Demokratycznym deszczem. Na drzewa, na chodnik, na wózki z bagażami, na obsługę lotniska, na samoloty i na mnie. Upajałem się tym pospolitym widokiem jakieś trzy sekundy po czym raźnym krokiem, utrzymując tempo nieformalnej grupy świeżo przybyłych, poczłapałem w kierunku odprawy paszportowej.



Na miejscu natrafiłem na znaną mi już formację kolejki, która dzięki strukturalnej mobilności potrafi się ustawić w dowolnym miejscu na ziemi. (Niech wystarczającym dowodem na poparcie mojej tezy będzie kilkugodzinna kolejka formująca się w drodze na najwyższy szczyt świata – Mount Everest). Chcąc jak najlepiej przygotować się do konfrontacji z brytyjskim reprezentantem urzędu celnego, zanurkowałem dłonią w kieszeni i po kilku nerwowych ruchach wyłowiłem dawno już niebłyszczący dowód osobisty. Przeczesałem palcami zlepione deszczem włosy i wygładziłem rękami pomarszczoną koszulę. Oczekując cierpliwie na swoją kolej, pozwoliłem sobie zerknąć na stan współbraci. Dominujące okazało się znudzenie i ziewanie. Kilka osób wymieniało uwagi na temat angielskiej pogody, ktoś wspomniał o długiej kolejce. Żadnej sensacji. Klimat pociągu do Trzebini.



Gdy zacząłem po raz siódmy sprawdzać godzinę w telefonie komórkowym, pani obwieszona tuzinem smyczek zapraszającym gestem dłoni wskazała wolne okienko. Nie wiem czy Was też czasem zżera niewytłumaczalne poczucie winy w kontaktach z policją/strażą miejską/celnikami. Choć z reguły jestem niewinny, mam dziwne wrażenie, że ONI wiedzą o czymś o czym ja nie wiem. Mimo wszystko, starałem się przyjaznym uśmiechem zasugerować, że jestem wyluzowanym imigrantem z Unii Europejskiej, który nie ma nic do ukrycia i tym bardziej do oclenia. Obsługująca mnie celniczka utkwiła we mnie przeszywający wzrok i zastygła. Jako człowiek wychowany w Polsce wiedziałem, że warto być konsekwentnym, toteż nieustająco obdarowywałem urzędniczkę promiennym uśmiechem. Kobieta na chwilę oderwała wzrok, spojrzała na moje zdjęcie z dowodu osobistego i poczęła mi się przyglądać ze zdwojoną intensywnością. Im dłużej taksowała mnie wzrokiem, tym bardziej rozpadała się moja uśmiechnięta fasada. W tym nieformalnym pojedynku na spojrzenia przegrywałem z kretesem. W końcu dałem za wygraną i odczuwając lekki stres przybrałem minę „porannego zombie”. Nie mogąc dłużej znieść tej nabożnej ciszy, zaproponowałem celniczce zdjęcie okularów w celu ułatwienia identyfikacji (na dowodzie osobistym nie mam okularów). Twarz Jane (przyjmijmy, że tak miała na imię) nagle zakwitła ciepłem i radością, a z oczu wytrysnęły dwa strumienie tęczy. Nie chciała oglądać mojej twarzy bez okularów (jaka szkoda), podziękowała mi i puściła wolno. Średnio zadowolony z mojego występu ruszyłem przed siebie, mijając przy wyjściu grupkę ludzi oczekujących na przylot bliskich.



1 komentarz:

  1. Dokładnie takie same poczucie winy zżera i mnie podczas kontaktów z jakimikolwiek służbami urzędowymi, niestety......

    OdpowiedzUsuń