niedziela, 10 listopada 2013

Mieszkanie i meczety [PART II]

Zapewniliśmy wieczną marzycielkę (Maggy), że intensywnie przemyliśmy kwestię wynajęcia zjawiskowego pomieszczenia gospodarczego z oknem, przez które wpada tyle światła, że mieszkające przed nami wampiry czuły się jak u siebie w domu. Obróciliśmy się w stronę drzwi i uciekliśmy ku falującej na horyzoncie estetycznej wolności w kolorach czerni i brązu. Czuliśmy się delikatnie odarci z naszych oczekiwań i nadziei, jednak nie popadliśmy w słodką rozpacz, wiedząc, że przed nami jeszcze jeden umówiony viewing mieszkania. Blisko centrum. Blisko pracy.


Za blisko meczetu. Za blisko brodatych Panów popularyzujących polską modę noszenia skarpety w klapku. Wyszedłszy z tego mieszkania, zamiast po bułki, musiałbym się skierować do wyżej wymienionej świątyni, gdzie bułek oczywiście bym nie znalazł, ale w zgodzie z obowiązującą na tym terenie religią, wypełniłbym swoją poranną powinność. Komu w ogóle są w dzisiejszych czasach potrzebne bułki? Bułki są passe. Meczety są trendy, jazzy i prawie sexy. Czy ktoś widział prawie seksowną bułkę? W meczetach można śpiewać, modlić się i przyswajać starożytne formułki, przy których wino z krwi to tania sztuczka niedouczonego iluzjonisty. Społeczność muzułmańska – gdyby ktoś pytał – miewa się w Wielkiej Brytanii bardzo dobrze. Mają swoich duchownych, swoich polityków, swoich bojowników, swoich okrutników i swoich agentów nieruchomości.


Oczekując z dziewczyną na pojawienie się rzeczonego agenta „007 nie zgłaszaj się, jeżeli nie potrafisz utożsamić się z kolorem mojej twardówki w oku”, skusiliśmy się na drobny posiłek niezawierający nawet śladowych ilości mięsa ani niczego, co mogłoby mięso przypominać. Gdy przyjeżdżasz w gości, nawet niezapodziewany i niespodziewany, należy uszanować zasady wyznawane przez gospodarza. Muzułmanie nie przepadają za wieprzowiną. Czy zatem ostrzeżenie w opisie mieszkania, przestrzegające przed spożywaniem wieprzowiny w obrębie uświęconego mieszkania, mogłoby być pewnego rodzaju zachętą dla uciekających na widok mięsa wegetarian? Prawdopodobnie łatwiej byłoby im powstrzymać swoje mięsożerne żądze, zatapiając kły w kiełkach albo w jogurcie o smaku rosnącego na drzewie udka kurczaka. „Nasze mieszkanie” pomimo zauważalnie zabarwionej religijnie lokalizacji podobnej adnotacji nie posiadało.


Wtem nadszedł on. Opalony tak bardzo, że wyglądał jak Hindus. Właściwie to był Hindusem. Z krzaczastą i niezdyscyplinowaną brodą oraz obowiązkowymi klapkami na białej skarpecie. Pełni entuzjazmu, jak przed pogrzebem ukochanej babci, zamknęliśmy oczy, policzyliśmy do dziesięciu i z wątpliwym uśmiechem na twarzy powędrowaliśmy w kierunku szelmowsko uśmiechającego się Aliego. Albo Johna. Nie pamiętam. Ali vel John powitał nas radośnie i stonowanym gestem dłoni zaprosił do windy rozmiarów przeciętnego mieszkania syryjskiego uchodźcy. Zajechawszy na czwarte piętro w akompaniamencie hipnotyzującej ciszy wymieszanej z napięciem kulturowym, wystrzeliliśmy z windy jak pocisk z afgańskiego AK 47. Widok zapierał dech w piersiach, a my po raz pierwszy znaleźliśmy się powyżej wierzchołka dachu meczetu. Czując w sobie rosnącą moc, wkroczyliśmy za Alim do „wymarzonego pokoiku na czwartym piętrze”. Był niewielki. Wielkości daczy średnio zamożnego Syryjczyka. Okno ubrało w kadr okoliczne tory i przejeżdżające pociągi. Szafę stanowiła zasłonka skrywająca drążek z trzema wieszakami. Łóżko zajmowało połowę pokoju. Biurka nie było widać, ale to pewnie dlatego, że stało pod łóżkiem. Mimo niepodważalnych luksusów i zalet pokoju, przeszło nam przez myśl, że Gollum był średnio szczęśliwy, mieszkając w swojej jaskini. Podziękowaliśmy Johnowi aka Ali i skierowaliśmy się do najbliższej piekarni celem nabycia kilku pozbawionych seksapilu bułek…



Koniec końców tego samego dnia znaleźliśmy dość przestronny i świetnie urządzony pokój w East Ham, we wschodniej części Londynu, gdzie nie brakuje ani bułek, ani indyjskich świątyń.


Kilka porad dla ludzi szukających mieszkania w Londynie: 



1. Upewnij się, że ktoś z kanapą albo kawałkiem podłogi w Londynie, jest Ci na tyle bliski, że na pytanie, czy możesz się do niego wprowadzić na kilka nocy, zepnie pośladki i pokiwa twierdząco głową. 

2. Szukanie pokoju do wynajęcia to udręka. Jeżeli łatwo ulegasz frustracji i zdenerwowaniu, nie zapomnij zabrać ze sobą psychotropów bądź herbatki ziołowej. Ostre narzędzia typu tasak kuchenny bądź krakowska maczeta, zostaw w domu. Albo na dworcu autobusowym. 

3. Nie podróżuj po Lonydnie z ciężkimi bagażami. Te najlepiej zostaw w storage na dworcu autobusowym. Londyńskie metro posiada wiele stacji z udogodnieniami dla osób poruszających się na wózku, ale jest też mnóstwo takich, które zmuszą Cię do pokonywania schodów. Wielu. 

4. Nie dziw się, jeżeli z Twojego mieszkania najłatwiej będzie się dostać do meczetu. Jest ich w Londynie więcej niż w Pakistanie. Prawie. 

5. Znajdź polski sklep z polskim chlebem. Brytyjskie pieczywo nadaje się do uszczelniania okien, ewentualnie do lepienia figurek superbohaterów. 

6. Nie poddawaj się. Nawet jeżeli Ci się nie uda, wiedz, że Londyn okupowany jest przez wielu sympatycznych bezdomnych, którzy pokażą Ci co i jak. 


3 komentarze:

  1. Nazwa bloga przybiera inny wymiar. Jest emigracja (ale to było już wcześniej), z nowości jest prewdziwa mekka i na konoec lifestyle. Jak żyć pod London Bridge i być szczęśliwym ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Bartek, Ty jeszcze odbierasz e-maile, kontaktujesz ze światem, czy już zamieniłeś się w Big Bena przyklejonego do Twojego bloga? wiesz, o co chodzi. napisz chociaż krótki list.

    OdpowiedzUsuń