Czasem, a nawet relatywnie często, zdarza Ci się człowieku obudzić we własnym łóżku. Przekrzywiasz wtedy głowę w kierunku okna, przylepiając odpowiedni policzek do poduszki i z na wpół przymkniętymi oczami podziwiasz, dość bezrefleksyjnie, rozciągający się w wąskim kadrze przeszklonej ściany pejzaż. Słońce wdrapuje się leniwie po tęczowej drabinie, zmuszając Cię do zaprzestania podniecającego zaglądania pod sukienkę matki natury. Przewracasz się na drugi, nudniejszy bok, przypominając sobie, że jeszcze nie tak dawno kołysały Cię troskliwe ramiona mamy. Albo taty jeżeli mama zajęta była wyklepywaniem kotletów schabowych dla całej rodziny. Lubisz sobie powspominać sielankowe aspekty Twojej dziecinnej przeszłości, od czasu do czasu zakwilić ukradkiem i uronić kilka słonych kropel spieszących na spotkanie śmierci, ale jest siódma rano, a Ty więzisz w uścisku najcieplejszą formę nieożywionej materii, którą przebija jedynie posadzenie obnażonych pośladków na wygrzany przez uprzejmego nieznajomego sedes.
Choćby deska klozetowa grzała pośladki bardziej niż śliwowica w syberyjskim sadzie jabłoni, na pewnym etapie wygniatania prześcieradła własnym odwłokiem podwijasz nogi pod brodę i sprężystym wyskokiem opuszczasz kosmiczny wahadłowiec, marginalizując prorocze i erotycznie urocze sny. Wylądowawszy na podłodze niczym kapitan Wrona w szopenowskim gnieździe, odrzucasz ramiona do tyłu, dbając o nienaganną sylwetkę fitness-baletnicy i obrzucasz nieustraszonym spojrzeniem własne meble… Uświadamiasz sobie, że od dwóch lat zupełnie świadomie żyjesz jak asceta, preferując metafizyczne doznania i intelektualne orgazmy. Znalazłszy najnowszy katalog IKEI, wybierasz zdjęcie najbardziej zblazowanego łóżka i najbardziej wyniosłej pary krzeseł, po czym zajadle i z pasją w stylu Mela Gibsona, objeżdżasz te odurzone próżną współczesnością kawałki drewna, pozwalając sobie na wyzwiska na tle rasistowskim. Czujesz się nieźle, a nawet dobrze. Jakbyś właśnie wyprał w Vizirze stos uwalonych gnojem skarpetek, połknął dziesięć błyszczących blisterów Rutinoscorbinu, pozbywając się wirusa ptasiej grypy i odnalazł tę jedyną i niepowtarzalną brzozę, o której marzą ze śliną kipiącą z ust eksperci Macierewicza.
A to wszystko przed ósmą. Czujesz się zaskoczony tempem swoich działań, ale nie możesz spocząć na laurach. Nawet jeżeli czas to tylko okryty iluzją sposób na przyrządzenie idealnych jajek na miękko, które w dłuższej perspektywie zapewnią Ci odpowiednią twardość w konfrontacji z partnerką, lepiej nie nadwyrężać cierpliwości słynących z jej braku kierowników pola bawełny, to znaczy, menadżerów. Robisz trzy soczyste przysiady. Po jednym dla Ojca, Syna i Ducha Świętego. Jesteś wysportowany. Aspirujesz do bycia wysportowanym. Obecnie jesteś raczej w kiepskiej formie, ale Twój coach od efektywnej egzystencji spirytualno-kosmicznej zapewnił Cię, że wszystko przed Tobą. Gdy zapytałeś trenera , co w takim razie jest za Tobą, dowiedziałeś się, że cała Twoja leniwa przeszłość, na którą nie powinieneś spoglądać. Trochę nie dowierzasz swojemu specjaliście, ale płacisz mu tyle, że nie zwracasz na to uwagi. Nieznacznie spocony biegniesz do łazienki, gdzie spotykasz pulsującą niezdrowym entuzjazmem Colgate Ultra White. Chwytasz dziesięcioprzegubową szczoteczkę z kewlaru z system chłodzącym z ciekłego azotu, wyciskasz sumiennie infantylny paseczek pasty do ząbków i szczerząc uzębienie jak debil z reklamy, zataczasz ręką kręgi zgodnie z zaleceniami polskiego towarzystwa stomatologicznego. Z paszczą, podrażnioną jak pysk smoka wawelskiego po spopieleniu krakowskich rycerzy, zbiegasz do kuchni i wypijasz litr krystalicznie czystej deszczówki z północnokoreańskich rynien. Jedna butelka takiej wody kupuje obiad jednemu dziecku z Północnej Korei, którego szanse na dożycie pełnoletniości wzrastają do 4 %.
Czas wychodzić. Czas opuścić pokój. Czas zasiać ziarno niepokoju i emocjonalnie się zdestabilizować w imię prowadzenia dostatecznie odpowiedniego stylu życia. Rzucasz okiem na zegarek. Znowu jesteś spóźniony.
Ojej. To taki piękny bogaty lifestyle a jajka musisz gotować sobie sam...
OdpowiedzUsuńnikt Ci nie zrobi tak dobrych jajek, jak Ty sam :)
OdpowiedzUsuń